Następny dzień przywitaliśmy w uroczej mieścince Saltburn-on-the-Sea czyli w wolnym tłumaczeniu Nadmorskiej Spalonej Soli. Po śniadanku w niedużej knajpce pojechaliśmy na plażę. Pogoda nie nastrajała optymistycznie, ale w Anglii nie trzeba się załamywać, bo wszystko może się zdarzyć. WSZYSTKO. Nie przesadzam. I rzeczywiście po kilkudziesięciu minutach zaczęło się wypogadzać. Póki co spacerując po promenadzie weszliśmy do przybytku gier. Cel był prozaiczny- żeby się trochę ogrzać. Przechodząc koło jednej z maszyn wyrzuciła ona zapraszająco kilka monet dwu-pensowych. Podjęłam wyzwanie... Po półgodzinie jeszcze tam byłam... w szponach hazardu. Wreszcie M. udało się mnie odciągnąć. Niestety wyszłam bez fortuny. Jakieś 4 pensy w plecy. :((
Z ociąganiem dałam się zaprowadzić na molo. Wywiew niesamowity, ale jakie ciekawe rzeczy wypatrzyliśmy...takie niespotykane, rzekłabym rękodzieło artystyczne...
Podczas naszego ostatniego wyjazdu do Kornwalii moja corka rowniez padla ofiara takiego hazardu.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń