niedziela, 18 sierpnia 2013

Edynburg

Edynburg (po gaelicku Dun Edieann) nie jest ogromnym miastem, ale zdecydowanie niezapomnianym. Mimo iż jest stolicą Szkocji, nie przypomina typowej metropolii. Jest unikatowe i niepowtarzalne.
Jak pisałam wcześniej, w Edynburgu trwał festiwal - The Fringe - największy w Europie festiwal sztuki (wszystko rozumiem, ale kto u nas nazwałby jakąś imprezę per 'grzywka'??). No, ale skoro największy w Europie, to było tłoczno. Znalezienie miejsca parkingowego było prawdziwym wyzwaniem. Wszędzie były obostrzenia typu - do 13 tylko, albo tylko do 15ej. Mnóstwo ulic było pozamykanych i w pewnym momencie okazało się, że jeździmy w kółko...W końcu, cudem chyba jakimś, udało się nam zaparkować na Chamber Street przy Royal Museum, które było naszym pierwszym celem. Bardzo podobne do londyńskiego National History Museum.


 

Potem ruszyliśmy na Stare Miasto i w stronę Zamku. Powiem szczerze poruszanie się było mocno utrudnione. O robieniu zdjęć nie wspomnę, bo gdzie tylko wycelowałam aparat natrafiałam na ludzki tłum. Główna ulica Castlehill została przerobiona na deptak pełen artystów, kuglarzy, śpiewaków, tancerzy, ludzkich posągów i oczywiście turystów...Oj, czego tam nie było. Do samego zamku szło się żółwim tempem. Nie tylko z powodu tłumów, ale przyciągających oko i ucho atrakcji. Załapaliśmy się nawet na kilka przedstawień. Próbowałam załączyć filmik, ale cosik nie działa...




Zajrzeliśmy do St.Giles Katedry. Wewnątrz trwał jakiś koncert fortepianowy na 4 ręce. Bardzo przyjemnie się tego słuchało. Niestety, był zakaz fotografowania. :(
Wszystko to zajęło nam sporo czasu i musieliśmy lecieć z powrotem przestawiać samochód (bo obostrzenia!). W dodatku parking nietani. Za 4 godziny zabuliliśmy 8,10 funta....

Ruszyliśmy zatem na słynną Royal Mile, która jest notabene przedłużeniem ulicy Castlehill. W jednym ze sklepów próbowaliśmy kupić szkocką bluzkę, ale pani była bardzo niemiła. Za to natknęliśmy się na dziewczynę, która namówiła nas do zakupu Dziennika Szkockiego 'The Scotsman', do którego dołączono kilka gadżetów, w tym torba z napisem I love Edinburgh!
Wdepnęliśmy do Museum of Childhood i Canongate Kirk, gdzie 'spotkaliśmy' szkockiego poetę Roberta Fergussona (zrobiłam se z nim zdjątko, hehe)






          
Głodni i umęczeni pojechaliśmy w stronę morza do Portobello, gdzie poszliśmy na rybkę z frytkami oczywiście.W drodze do hotelu minęliśmy kilka pubów, gdzie już szykowano się do meczu Szkocja- Anglia.



Następny dzień postanowiliśmy spędzić na bardziej otwartej przestrzeni, tym bardziej, że zapowiadała się ładna pogoda. Naszym celem stały się dwa powulkaniczne wzgórza- Holyrood Park i Calton.  Ulubione miejsca spacerowe Edynburgczyków. Wdrapaliśmy się na obydwa i powiem szczerze, że dostaliśmy porządnie w d..ę. Holyrood Park jest bardziej naturalny, można powiedzieć nawet dziki i ma kilka wzniesień. Najwyższe to Góra Artura, albo raczej Fotel Artua -Arthur's Seat ma niby tylko 251m wysokości, ale są momenty, gdy wspinaczka daje popalić. Za to widoki... cały Edynburg podany jak na dłoni. W połowie drogi spotkaliśmy Szkota z osobistym fotografem, który pozwolił mi pstryknąć sobie zdjęcie.

Schodząc wypatrzyliśmy jakieś ruiny i poszliśmy sprawdzić co to takiego. Okazało się, że były to pozostałości po kapliczce św. Antoniego z XII w, która przynależała prawdopodobnie do opactwa Kelso lub Holyrood. Po reformacji w 1560r. (wznieconej notabene przez Heńka VIII -tego od siedmiu żon) stała się bezużyteczna i popadła w ruinę. Zeszliśmy stamtąd stromą ścieżką w kierunku połyskującego w dole jeziorka St.Margaret's Loch.
     



W dole uwagę nasza przykuł pałac i postanowiliśmy tamże wdepnąć. Jak się okazało to jedna z siedzi Królowej Elki i jest przez nią nawiedzany od czasu do czasu, dlatego część pomieszczeń jest zamknięta dla zwiedzających. Holyroodhouse jest ściśle powiązany z Mary, Królową Szkotów. A nazwa pałacu wzięła swą nazwę od reliktu pochodzącego - jak wierzono- z Krzyża Chrystusowego. (rood znaczy krzyż). Do jednej ze ścian pałacu 'dolepione' są pozostałości po średniowiecznym opactwie benedyktynów Holyrood Abbey. Bardzo ciekawe miejsce.





Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy na wzgórze Calton, które w porównaniu do Holyrood wypada bardziej elegancko. Na szczycie znajduje się obserwatorium i pomnik Nelsona. Uwagę -nawet z daleka -przykuwa przypominający kształtem  rzymski akropol pomnik ku czci Szkotów poległych w wojnach Napoleońskich. Warto wejść tam także dla widoków roztaczających się na Edynburg.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz